wtorek, 9 czerwca 2015

Mad Max: Na Drodze Gniewu - Recenzja

Czyli o rozpędzonej Furii i nieustającej Wściekłości. W materiale krótko, a treściwie, o jednym z największych kinowych zaskoczeń roku 2015. Zapraszam do czytania, lub obejrzenia recenzji w formie materiału filmowego.



Świat, jaki znamy, przestał istnieć. Na skutek apokalipsy zamienił się w skąpane w słońcu pustkowia, a z ludzi posiadających dostęp do wody i paliwa uczyniła niemal bogów. Furiosa (Charlize Theron) będąca podwładną Nieśmiertelnego Joe (Hugh Keays-Byrne)- watażki, posiadającego dostęp do wcześniej wspomnianych dwóch najbardziej pożądanych płynów - postanawia zerwać z dawnym życiem i wraz z nałożnicami Nieśmiertelnego uciec do Oazy - jedynego bezpiecznego miejsca, z którego kiedyś ją porwano. Podróż okazuje się o wiele trudniejsza niż się im na początku wydawało i być może jedyną osobą, która może uczynić plan realnym stanie się przypadkowy towarzysz podróży Mad Max (Tom Hardy).


Rok 2015 przez wielu zostanie zapamiętany jako rok, w którym powrócił król post-apokaliptycznych szos. W czasach gdy wielu twórców chętnie i bez opamiętania odcina kupony od sequeli i prequeli takie rebooty jak Mad Max po prostu się nie zdarzają. Nowy film George Millera staje się żywym przykładem na to, że w stare hity można tchnąć nowe życie czyniąc je dziełami pełniejszymi i doskonalszymi. Cannes 2015 roku stało pod znakiem Mad Maxa i zachwytów krytyków nad dziełem oraz formą 70 letniego twórcy tego obrazu. I jest to bodaj pierwszy raz, gdy o amerykańskiej superprodukcji mówi się na tym festiwalu tak głośno.


Ale stworzenie tego filmu nie było łatwe. Produkcja czwartej części Mad Maxa stanowiła pasmo porażek. Film miał zostać nakręcony już w 2001 roku, a w główną rolę ponownie miał się wcielić Mel Gibson. Jednak na skutek tragedii 11 września dolar amerykański znacznie stracił na wartości względem swojego australijskiego odpowiednika i budżet filmu, którego zdjęcia miały się odbyć właśnie w Australii, wzrósł na tyle, że projekt trzeba było wstrzymać. Gdy kilka lat później wrócono do projektu na drodze do sukcesu stanęła kapryśna australijska pogoda. Film miał zostać nakręcony w Broken Hill, czyli dokładnie tam, gdzie powstały 3 poprzednie części. Wszystko zostało zaklepane. Za ogromne pieniądze wybudowano drogi, zakupiono i przerobiono ponad 200 pojazdów, a kaskaderzy w najlepsze ćwiczyli już swoje akrobacje gdy nad australijskim czerwonym pustkowiem zagościły rzęsiste ulewy. Niby nic wielkiego, gdyby nie fakt, że w tym rejonie deszcz nie padał od 15 lat. Deszcz siąpił, pustkowia zamieniły się w skąpane w kwiatach zielone polany, a wyschnięte koryta rzek po brzegi uzupełniła H2O, co nijak miało się do post apokaliptycznych krajobrazów Mad Maxa. Reżyser załamał ręce, a wytwórnia postanowiła poczekać rok licząc, że sytuacja się zmieni i będzie można do zdjęć przystąpić. Po 18 miesiącach czekania kwiatki jak były tak są i wszyscy zrozumieli, że dłużej zwlekać już nie można. Ekipa z żalem pożegnała Australię i przeniosła się do Afryki, gdzie problem deszczowo-kwiatowy nie został odnotowany i z zapałem przystąpiono do realizacji filmu.

Seans z tym filmem to między innymi perfekcyjne aktorstwo. Tom Hardy i Charlize Theron stanowią cudowny duet wzajemnie się uzupełniając i wchodząc razem w specyficzną grę dwojga charyzmatycznych bohaterów. Hardy pozwala starym fanom odkryć na nowo postać Mad Maxa, sprytnie unikając wtórności. Odtwarza go po swojemu, na swoją modłę i nie trudno zauważyć, że jest to wizja dojrzalsza i bliższa ideałowi niż pierwowzór. Charlize Theron po raz kolejny udowadnia, że aktorką jest wybitną i być może jest to najlepsza jej kreacja jak dotąd. Znana dotychczas ze łzawych dramatów, ale też widowisk pokroju Prometeusz, Adwokat Diabła czy Hancock, tym razem wciela się w zgorzkniałą, lecz jednocześnie poszukująca odkupienia Furiozę. Z drugiej strony mamy również bardzo dobre aktorstwo postaci pobocznych. Są wyraziście rozpisane i interesujące, co przykuwa uwagę widza do seansu nawet w krótkich momentach dialogowych. Bo nie ukrywajmy - gadania jest tutaj mało.


Film to głównie akcja. Od samego początku dzieło George Millera naciąga do granic możliwości ramy kina akcji i sci-fi. Produkcja to mieszanka wybuchowa, która eksploduje co rusz rozpędzając się do granic absurdu jednocześnie nigdy jej nie przekraczając. Efekty specjalne nie mogły się nie pojawić. Jednak życzyłbym sobie by zawsze były one wykorzystywały w tak rozsądny i stonowany sposób. W 95% przypadków pojawienie się efektów generowanych komputerowo jest uzasadnione, a sam reżyser starał się dawać pole do popisu bardziej dla kaskaderów niż pamięci obliczeniowej komputerów. Dynamiczny obraz dopełnia wyjątkowa, ostra muzyka opierająca się na gitarze elektrycznej, dudnieniu bębnów i elektronice. Dzięki idealnej synchronizacji potrafi ona w niektórych momentach wywołać wręcz ciarki na skórze widza. Zwłaszcza, że filmowi swych pejzaży użyczają Namibijskie pustkowia, które są zarówno przerażające jak i piękne.

Intensywność filmu roznosi kino w posadach i trzyma widza za twarz. Tętniący energetycznym koktajlem film jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie przydarzyły się ostatnio nieco wtórnemu gatunkowi sci-fi. Różnobarwni, niebanalni bohaterowie, wysmakowane efekty specjalne i hipnotyzująca akcja to główne atuty tego obrazu. Jest to jedna z tych ekranizacji, które wypada obejrzeć na dużym ekranie. Jeżeli nie macie tej możliwości to porządne kino domowe jest zdecydowanie rekomendowane, by móc w pełni cieszyć się Mad Maxem. To nie jest po prostu film sci-fi, lecz prawdziwie ostre, szybkie kino sci-fi, którego seans zapamiętacie na bardzo długo, a wasze wymagania co do tego typu produkcji znacznie wzrosną.